Arequipa, to 2-gie po Limie co do wielkosci miasto w Peru. Polozone jest na wysokosci 2100 m w kotlinie pomiedzy 3-ma wulkanami. Miasto zostalo zbudowane z cegiel wykonanych z wulkanicznego tufu. Stare, waskie wybrukowane uliczki otoczone bogato rzedzbionymi bialymi kamienicami w kolonialnym stylu tworza niepowtarzalna atmosfere. Na szczegolna uwage zasluguje Plaza de Arms. Skwer ze zankomicie wypieszczona zielenia, fontanna otoczony z 3 stron kolonialnymi budynkami z balkonami mieszczacymi dziesiatki restauracji i kawiarni, pod nimi dajace cien sukiennice ze sklepikami, bankami, cukierniami i bazarami. Mnostwo ludzi, rozne jezyki, zielen i porzadek, zupelnie nie pasuja do ogladanych przez nas niedawno slamsow. Centrum starego miasta przypomina Krakow lub Prage. Gdzie niegdzie od bialych scian kamienic odbijaja sie kolorowe indianskie stroje. Okoliczne sklepy z pamiatkami wlasciwie niczym poza cenami nie roznia sie od znanych nam juz dobrze szmaciarni. Wiele sklepow pod szyldem Baby Alpaca oferuje ekskluzwna odziez z welny alpaki, ale ceny sa iscie europejskie. W naszej ocenie Arquipa to piekne i bezpieczne miasto. Oczywiscie bezpieczenstwo zalezy w duzej mierze od rozzsadku. W calym Peru nie zaleca sie spacerow po ciemnych nieoswietlonych miejscach, ale tak jest rowniez w Europie i USA.
przygotowujac sie do dalszej podrozy w kierunku Limy przez Nazce rano kupujemy bilety, pozniej caly dzien szwendamy sie uliczkami starego miasta. Poza architektura podziwiamy urode i roznorodnosc mieszkancow Arequipy.
Kolacje jemy w poleconej nam przez Alison restauracji Zig Zag (ulica Zela). Niestety nie mielismy wczesniejszej rezerwacji, wiec musielismy troche podyskutowac na temat posadzenia nas przy stoliku z widokiem na ulice i przykoscielny placyk, dopiero po rozpoczeciu odwrotu kelner przypomnial sobie ze jeszcze przez 2 godz. Bedzie mial wolny stolik, ktory chcielismy zajac. Pozniejsza kolacja oraz sposob jej podania z nawiazka wynagrodzily wstepne trudnosci. Zapach gestej kremowej zupy przyrzadzonej ze swiezych pomidorow z dodatkiem pesto, sera oraz cieplego pieczywa byl niczym w porownaniu z jej smakiem. Niestety znakomita salatka z krewetkami i tropikalnymi owocami w sosie vinegre choc swieza zostala i niepowtarzalna przycmiona (podobnie jak zupa) widokiem, zapachem i smakiem poledwicy strusia podanej na goroacym kamieniu. Kamien byl tak rozgrzany, ze strus podczas jedzenia smazyl sie jeszcze caly czas na podkladanym osobiscie przez Leszka tluszczu z przyprawami. Wszystko to wkomponowane bylo w gruba drewniana deska zawierajaca przyprawy i dodatki oraz sosy. Widok piekacego sie strusia i kunszt z jakim Leszek go podpiekal i przyprawial przyciagal nasz wzrok. Cala nasza trojka pomimo spozytego wczesniej posilku slinila sie do tego stopnia, ze kelnerka kilka razy podawala serwetki.....
Wszystko co dobre szybko sie konczy. Skonczy sie strus i kolacja, a my 2 godz pozniej siedzimy w nocnym autobusie do odleglej o 1000 km Nazca. Tym razem nasze miejsca znajdowaly sie nad kabina kierowcy, wiec waska, widaca ciagle w dol, ocierajaca sie o gory i przepasci droga dostarczyla nam wielu niezapomnianych emocji, za ktorymi nie bedziemy tesknili.
W Nazca jestesmy o 7 rano. Po wyjsciu z autobusu skutecznie odpieramy atak miejscowych naganiaczy sprzedajacych loty i dojazd do lotniska. Po nabytych wczesniej doswiadczeniach najpierw przez pol godziny spokojnie poruszamy sie po dworc Cruz del Sur na ktoryy naganiacze nie maja wstepu. Kupujemy bilety na dalsza podroz do Paracas, deponujemy bagaz i spokojnie wychodzimy na zewnatrz. Grupke naganiaczy ustawiamy w rzadku i wymyszamy na nich aby kolejno skladali swoje propozycje. Po chwili okazuje sie ze wszyscy maja dokladnie takie same i prawdopodobnie pracuja dla jednego z lokalnych posrednikow. Najlepsza propozycja to lot za 60 usd za osobe i gratisowy transport do lotniska. Ewentualna propozycja(dojazdu do lotniska 40 soli. Znamy juz schemat wiec odprawiamy wszystkich naganiaczy z kwitkiem i na ulicy zatrzymujemy taksowke. Dojazd do lotniska kosztuje nas 5 soli (wiemy ze o 2 przeplacilismy). Bilety kupujemy w biurze Aeroparacas za 44 usd od osoby, w cenie mamy transfer na lotnisko, powrot do miasta oraz co najwazniejsze 35 min przelot 5 osobowa cesna. Przed lotem w oczekiwaniu na 5-go pasazera ogladamy film historii kultury Nazca. Wylatujemy o 10.20 mala cesna szybko i pewnie wznosi sie w powietrze. Po kilku minutach lotu w sluchawkach slyszymy glos pilota ,,right side,, i w dole na pustynnym piasku dostrzegamy linie pierwszej figury - wieloryba. Kazda nastepna figure zaczynamy dostrzegac samodzielnie. Pilot dalej instruuje, to prawa to lewa strona pozniej podaje nazwe figury. Mala cesna lecac na wysokosci 200 - 300 m podskakuje, ciasno i mocno wchodzi w luku zataczajac kregi nad poszczegolnymi figurami. Probujemy robic zdjecia, ale przedewszystkim chloniemy otaczjace nas widoki starajac sie je jak najlepiej zapamietac. Kazdy z nas wiele lat temu jeszcze w dziecinstwie slyszal i wyobrazal sobie figury z Nasca. Do dzis zobaczenie ich na wlasne oczy bylo tylko w sferze dzieciecych nispelnionych marzen. Teraz z gory spogladamy na nie, dalej tajemnicze, niewiadomo jak, po co i przez kogo wykonane pobubudzaja nasza wyobraznie. Ich majestat wielkosc, wiek oraz tajemnice jakie ukrywaja pozwalaja nam nabrac dystansu do otaczajacej nas rzeczywistosci.
Ladujemy, wracamy do centrum miasta i znowu wsiadamy do autobusu. Tym razem jedziemy do Paracas, kierunek Lima i tylko 2-3 godz jazdy autobusem. Z paracas do limy zostaje 4 godz. Jazdy, pozniej tylko nocleg i lotnisko. Wszystko co dobre szybko sie konczy, wiec coraz blizej domu bardziej tesknimy, myslimy o tym, co u naszych rodzinek w Polsce.
Paracas, to maly rybacki port, niemal nie uczeszczany o tej porze roku. Nocujemy w hotelu obslugujacym Cruz del Sur. Pokoj z widokiem na ocean, zapach morza, ptaki za oknem. Po naszych wczsesniejszych wysokogorskich doswiadczeniach to otoczenie to ogromna zmiana. Wieczorem, jeszcze przed zachodem slonca wychodzimy na spacer brzegiem oceanu. Pare fotek zachodzacego slonca, lodek stojacych w zatoce oraz smierdaca rozkladajacymi sie glonami plaza. Docieramy do portu przy nim rozlozyly sie dziesiatki smazalni w torych mozna zjesc wlasciwie wszystko, co daje morze. Po zachodzie slonca popijajac piwo zajadamy sie smazonymi rybami, krewetkami, osmiornicami oraz doskonala rybna zupa. Zostaje nam tylko 1 dzien pobytu, postanawiamy wiec wspolnie nie zmieniac szalonego tempa i rano rozpoczniemy dzien podroza na Islas Balestas- wyspy pelne, ptakow, pingwinow i lwow morskich odlegle tylko o kilkanascie kilometrow od Paracas.