Geoblog.pl    yanosik    Podróże    Ekwador Peru    Kanion Colca i Arequipa
Zwiń mapę
2009
23
lis

Kanion Colca i Arequipa

 
Peru
Peru, Chivay
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15652 km
 
Pozegnalismy Arequpe i droga wyryta w kamiennym wulkanicznym tufie wijaca sie pomiedzy wulkanami jedziemy w kierunku Chivay. Przez krotki czas jestesmy pelni uznania dla budowniczych drogi. Znakomicie wykonana, wyprofilowana rowna jak stol niestety zmiania sie z czasem na pasmo dziur, kaluzy, luzno lezacych ogromnych kamieni, a dalej w zwykla droge szutrowa o jeszcze gorszej nawierzchni.
Po drodze obserwujemy wigonie, pelikany, lamy, alpaki oraz inne zwierzatka. Na szczegolna uwage zasluguje pampa-ogromne polacie nasiaknietej woda trawy z blyskajacymi gdzie niegdzie w sloncu oczkami wodnymi. Pampa jest poczatkiem wielu rzek, polozona jest na wysokosci pow 4 tys m npm.. Na jej nasiaknetej woda roslnnosci wypasaja sie stada alpak, lam, wigoni i owiec.
nasz 2-gi przystanek to najwyzszy, bo polozony 4910 m npm.. Wysiadamy robimy zdjecia osniezonych szczytow Andow oraz drzemiacych dookola nas wulkanow. Przed wejsciem do busa robie 400 m przebiezke, troszke brakuje mi powietrza, ale jak na ta wysokosc to rewelacyjnie sie czuje, nie boli mnie glowa, a wiec nasze przygotowanie do wysokosci jest prawidlowe. W busie dla zabicia czasu jazdy oraz wygladzenia surowego andyjskiego krajobrazu przekazujemy sobie baniaczek z rumem.
Z wysokosci 4900 zjezdzamy do 3300 podziwiajac po drodze wpaniale perspektywy Andow oraz przepiekna doline rzeki Colca z rozsianymi po niej wioskami i tarasami pol uprawnych. Po niezbyt wystawnym lunchu i zakwaterowaniu w hostelu (tez niezbyt wystawnym) udajemy sie do termalnych basenow polozonych 3 km za miasteczkiem. Po drodze na ryneczku ogladamy i fotografujemy monument postawiony na pamiatke odkrycia kanionu rzeki Colca przez polska ekspedycje kajakowa w 1981 r. Monument zawiera opis rowniez po polsku.
nastepnego dnia pobudka o 5 sniadanie i o 6 wyjazd na punkt widokowy Cruz del Condor. Po drodze mijamy kilka zaspanych wiosek. Rynki tych w ktorych sie zatrzymujemy tetnia zyciem, a wlasciwie biznesem turystycznym. Wsrod porozstawiamych lokalnych szmaciarni, w rytm nadawanej chyba z radiowezla glosnej muzyki tancza zaspane dzieciaki ubrane w lokalne stroje. Nieopodal stoja przewaznie mocno nadgryzione zebem czasu kobiety trzymajace lamy, ptaki, alpaki. Cale te zbiorowiska ziewajac, pocierajac oczy wystawiaja swoje twarze i kolorowe stroje do wschodzacego slonca, ktore zdaje sie je pobudzac, tak ze kolory i kobiety staja sie coraz bardziej zywe.
W drodze, na Cruz del Condor zatrzymujemy sie jeszcze na kilku pkt widokowych obserwujac przepiekna perspektywe osniezonych szczytow, przykrywajacych gory rozpoztarte nad kanionem rzeki Colca oraz sama rzeke z tej wysokosci podobna do niebiekiej nitki wijacej sie pod uprawnymi tarasami i urwiskami. Caly ten widok z oprawiony jest zielenia dziko rosnacych kaktusow, traw, drzew i oblany promieniami wschodzacego slonca.
jeszcze przed pkt. Obserwacyjnym dostrzegamy 1-go kondora. Ogromny, wspanialy ptak krazy nad naszymi glowami, po czym zmika z prawej strony kanionu. Zgromadzeni licznie na pkt. obserwacyjnym turysci, w napieciu czekaja na nastepnego ptaka. My od tego miejsca mamy inny program.
odlaczamy sie od grupy po to, zeby wraz z naszym nowym przewodnikiem Rooseveltem posmakowac trekigu. Wsiadamy do lokalnego autobusu i wraz z indianami, dziecmi i kurami jedziemy w kierunku Cabanaconde gorskiej wioski (gdzie mamy dokonac naszego pierwszego podczas tej wyprawy trekingu. Autobus zywo podskakujac na wybojach gorskiej drogi mija potoki, dziury, urwiska. Czasem wydaje nam sie ze jedziemy na krawedzi przepasci. Dodatkowych wrazen dostarczaja lokalne zapaszki wew. autobusu, oraz sielska atmosfera wpomagana osobistymi grajacymi pelna para radiami tranzystorowymi przytroczonymi do ubran indianek o brudnycn obutych w sandaly stopach i ubranymi w kilka warstw dziwnie pachnacych sukienek. Zwienczeniem ubioru kazdej indianki jest wyswiechtany kolorowy kapelusz przykrywajacy bujne czarne uplecione w warkocze wlosy i rzucajacy gleboki cien na poranna zmarszczkami twarz i zywe ciemne oczy. Trudno w tym momencie nie wspomniec o mlodych pieknych indiankach, niestety w tej okolicy widujemy ich bardzo malo. Mysle ze uciekaja ze wsi szukajac lepszego zycia.
Cabanaconde, wysiadamy zakladamy plecaki i w sloncu ruszamy za naszym przewodnikiem Rooseveltem. Rosvelt przed rozpoczeciem marszu wlewa 2 ltr wody do camel backu w swoim plecaku, po czym zakalda nan oslone deszczowa. Na nasze pytania odpowiada, ze raczej padac nie bedzie, po czym rusza prowadzac za soba cala nasz czworke. Po przejsciu przez wioske i przylegajace do niej pola(kukurydzy stajemy na szczycie kanionu skad mozemy obserwowac wijaca sie w dole nitke rzeki. Wlasnie tam, do rzeki polozonej 1200 m nizej mamy dojsc. Tam, na dole znajduje sie oaza Paradais, nasz lunch i nocleg. Widok nie napawa nas optymizmem, bo droga w dol wiedzie przez strome obsypane kamieniami serpentyny. Kurz, kamienie, strome kilkudziesiecio metrowe urywiska, kurz, kaktusy, wyschnieta trawa i widok na nasza polozona w dole oaze. Planowane 3 godziny drogi w dol wcale nie sa tym, co nas najbardziej zalamuje. Wszyscy razem i kazdy osobno myslimy o tym ze jutro musimy wrocic!!! 1200 m nie pod gore, ale w gore. Jezeli schodzimy dzisiaj 3 godz to ile czasu zajmie nam podejscie? Kiedy tak sobie rozmyslamy, nie przyznajac sie wzajemnie do swoich obaw mija nas karawana mulow zostawiajac po sobie kurz, zapach konskiego potu i odchodow. Nasz przewodnik wyjasnia ze to localne taxi. Do dzis tylko w ten sposob dzieki mulom i oslom dociera zaopatrzenie do kilku wiosek rozsianych w gorach.
Ku naszemu zdziwieniu do oazy docieramy po 3godz. zakurzeni, zmeczeni i glodni myslimy tylko o jednym jak najszybciej wejsc do basenu. Przydzielone nam pokoje znajduja sie w szeregowej lepiance, z drzwiami z babmbusa, bez elektrycznosci, lazienki itd. gliniana podloga, i wyposazenie skladajace sie z dwoch lozek, wspolna otwarta laznia, dwa boksy wysokie na 1,4 m i podobny boks z wmurowanym kibelkiem. Prawdziwy oboz harcerski....., ale to jeszcze nie survival.
Kapiel, w basenie, obiad kolacja, zwiedzanie okolicy, wizyta nad rzeka, pozniej drzemka i kolacja. W oazie jest bardzo duzo mlodziezy, wszyscy ktorzy wedruja po okolicy kanionu Colca trafiaja lub wyruszaja z tego miejsca. Oaza jest piekna, basen, palmy, trawa proste mebelki i hamaki czynia niepowtarzalna atmosfere tego miejsca. Szum plynacej tuz nieopodal rzeki Colca, gory wznoszace sie nad nami i slonce pozwalaja zapomniec o calym odleglym siwiecie.
Po kolacji czas na nocne, ale krotkie rozmowy, brak swiatla skutecznie skraca je do czasu 0,5 ltr rumu z cola. W gorach jedyna sluszna jednostka miary jest czas, ktory niestety nie ma zastosowania w stosunku do samego czasu, bo tam on plynie wolniej lub zupelnie sie zatrzymuje. W okolicy Chivay ta teoria chyba sie sprawdza, bo wszystko co widzielismy przez kilka ostatnich dni jest odlegle o setki lat o naszej rzeczywistosci.
Przed snem ogladamy jeszcze rozgwiezdzone niebo sluchamy szumu rzeki - to naprawde cudowne miejsce.Kazdy ktotutaj dociera czuje sie kims wyjatkowym, bo to miejsce niepowtarzalne i przeznaczone tylki dla odwaznych i wytrwalych. W poczuciu tego wyroznienia zasypiamy...Spakowane plecaki, uzupelniona woda, jest 5 rano cala oaza tetni zyciem. W kolejce do wyjscia w gory ustawiaja sie coraz to nowe grupki, ktore po chwili znikaja w glebi sciezki. Perspektywa wejscia 2100 na 3300 nie dodaje nam otuchy, ale nasz przewodnik twierdzi ze za 3 godz bedziemy na gorze. Tempo narzucone przez Roosevelta, przypomina spacer francuskich arystokratow idacych pod reke po palacowych ogrodach. Male, krotkie kroczki, plynne ruch spokojny oddech. Niby powolij, ale systematycznie pniemy sie w gore. Troche ciaza nam plecaki, ale myslelismy ze bedzie znacznie gorzej. Systematycznie robimy kilkuminutowe odpoczynki. Juz po godzinie, pomimo zmeczenia, nasze humory poprawiaja sie wiemy, ze damy rade. Na szczycie jestesmy przed uplywem 3godz. spoceni, zmeczeni, ale szczesliwi zjadamy sniadanie i wsiadamy do autobusu. Wieczorem ladujemy w Arequipie w *** hotelu, ktory w porownaniu z hotelem w oazie jest palacem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (6)
DODAJ KOMENTARZ
Gośka z Zielonej Góry
Gośka z Zielonej Góry - 2009-11-23 10:15
Cudowne opowieści Tomaszku...aż trudno uwierzyć, że to nie książka a właśnie Wasza wyprawa...Daria!!! Myślę, że garderoba po takich przygodach może jeszcze dłuuugo poczekać:) Rewelacja!!!! Kropelkę rumu za Gosiunię prosze wypić:)!!! Buziaki!!!
 
Gośka z Zielonej Góry
Gośka z Zielonej Góry - 2009-11-23 10:23
A tak w ogóle to dziękuję za zdjęcia Darii...teraz wiem, że żyje i że ma się świetnie i że wymiata Was wszystkich jak chce:) po prostu jestem z niej mega dumna:) Mówiłam już ...kobiety na traktory:)!!!
 
przybyszkrystyna2
przybyszkrystyna2 - 2009-11-23 11:01
Daria po tych ekstremalnych wędrówkach pewnie ma figurę top modelki. Niestety wszystko co piękne... szybko się kończy. Czekamy na Was w domu i na ten wieczór przy dobrej kolacji, kiedy będziecie opowiadać...opowiadać.... Kocham Was bardzo-mama
 
RozaS
RozaS - 2009-11-23 17:34
Przeczytałam z zapartym tchem Twój dziennik. Jest ciekawy i wciągający. Przesyłam pozdrowienia od Stępniów. Buziaki.
 
Czesław
Czesław - 2009-11-23 21:45
Opowieść super!Zauważyłem,że wykonałeś wspaniałą pracę wytrzymałościową,a czy nosiłeś obciążenie w formie dysku?Normalnie jesteś talent literacki - podziwiam!Czytałem prawie nie oddychając i czułem się jakbym z Tobą tam spacerował!Gratuluję i życzę szczęśliwego powrotu.Pozdrawiam
 
Daniel
Daniel  - 2009-12-31 07:16
Pozdrowienia od Beaty , Daniela i OLI. Co u Was słychać ?
 
 
yanosik
Tomasz Stepień
zwiedził 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 58 wpisów58 56 komentarzy56 197 zdjęć197 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
20.01.2013 - 31.01.2013
 
 
15.06.2010 - 15.06.2010