Docieramy do Machupictchu (MP) okolo 21, po wyjsciu z dworca kolejowego szukamy tabliczki z nazwiskiem i nazwa hotelu. Straszny tlok. Hostel do ktorego prowadzi nas gosc od tabliczki nie pachnie nowoscia, ale za to polozony jest 200 m od dworca kolejowego. Pokoj na 1 noc, a wiec standard i porzadek odpowiedni do 1 nocy.
Przed rozstaniem z przedstawicielem biura ustalamy plan nastepnego dnia. Plan zaklada 2 warianty: wejscie na MP o godz 10 rano z pobudka o 6.30 i autobusem o 7:45 rano, lub dla tych ktorzy chca wejsc na Wayana Picchu(WP) zajecie kolejki do autubusu o 4.45. Nasz pierwotny plan zaklada oczywiscie MP i WP. Problemem, ktorego nie jestesmy w stanie rozwiazac jest pogoda. Za oknem leje jak z cebra. Pora deszczowa ma do siebie to ze deszcz niczym duch pojawia sie i znika kilka razy dziennie. Pozytywne jest to ze nie pada caly czas, ale jak juz pada to na calego. Przewodnik nie potrafi nam odpowiedziec na pytanie jaka bedzie jutro pogoda. Jezeli bedzi lalo, to nici ze zdjec, oraz z wejscia na WP, a MP spowite w deszczu i mgle stanie sie tylko jednym z wielu odwiedzinych miejsc, a nie perla w koronie naszej wyprawy.
Z niewielka nadzieja na zmiane pogody ustalamy, ze jeden z nas wstanie o 4 i sprawdzi pogode jezeli nie bedzie padalo to wstajemy i zaliczamy MP i WP, jakos chyba nie wierzymy ze przestanie padac.
Wspolna kolacja w paskudnym chinskim barze, drobne zakupy- zel na moskity, woda, slodycze hotel, prysznic i zasluzony sen.
4.00 dzwiek budzika, wsluchuje sie w szum za oknem i w przekonaniu ze pada chcialbym przespac jeszcze ze dwie godzinki. Dla pewnosci, wciskam sie w ubranie i schodze do recepcji. Wychodze przed budynek, nawierzchnia ciut wilgotna, ale nie pada. To co slyszalem w pokoju, to szum gorskiej rzeki plynacej przez miasteczko. Ekipa informacje o aktualnej pogodzie przyjmuje z niedowierzaniem, wszystkim chce sie spac, ale 20 min pozniej zjadajmy sniadanie (nedzne) i wychodzimy.
Po drugiej stronie rzeki stajemy w ogonku kilku dziesiecio osobowej kolejki jest pare minut po 5. Pierwszy z 22 kurujacych w ta i z powrotem nowiutkich 41 osobowych autobusow mercedesa pojawia sie o 5.30, my wsiadamy do 3-go. Wszystko jest doskonale uporzadkowane, podzial kolejki na autobusy, kontrola biletow. Ten porzadek jest niezbedny, bo dziennie na MP wjezdza do 4 tys. Osob, z czego na WP moze wejsc tylko 400 osob. Zwazywszy na cene biletow wstepu (41 usd) i biletow autobusowych 14 usd oraz pociagu ok. 60 usd daje ok 120 usd na osobe czyli dziennie turysci zostawiaja ok. 480 tys. Usd- niezla sumka.
Autobus przez 30 min pnie sie caly czas pod gore, szutrowa waska droga widaca przewaznie tuz nad krawedziami przepasci. Droga konczy sie na duzym wybrukowanym parkingu, za nim sa juz tylko bramki kontrolne i nasze dlugo oczekiwane MP. Jeszcze w kolejce przed bramka podchodzi do nas pracownik obslugi i rejestruje nas pod nr 70-74 do wejscia na WP. Jestesmy bardzo zadowoleni, bo jest 6 rano, nie pada, i zobaczymy zarowno MP jak i WP. Poki co caly horyzont pokrywaja lekkie biale chmury, ktore z wolna wznoaszac sie do gory co chwila oslaniaja fragmenty otaczajacych nas gor.
Jeszcze stojac w kolejce do autobusu w miasteczku, z zachwytem ogladalisny jak z kotliny pomiedzy gorami wyplywaja mleczne obloki, ktore w kilka chwil pozniej oplatajac gore nieczym wstega piely sie do szczytu, po czm minawszy go szybowaly ku niebu.
Mijamy bramki i juz po kilku minutach marszu pod gore dostrzegamy pierwsze tarasy i zabudowania wznoszace sie ponad nimi. Chmury coraz bardziej wznosza sie do gory odslaniajac widok na cale inkaskie miasto. Kamienne rowno ciosane i szczelnie do siebie dopasowane bloki, z ktorych skladaja sie zabudwania lezace u naszych stop, pnace sie w gore, przeskakujac zielone oddzielajace je tarasy w polaczeniu z widokiem na okoliczne gory pokryte zielenia drzew i osniezone odlegle szczyty zapieraja dech w piersiach. Faktycznie ogrom, budowli, oraz niedostepnosc i otoczenie tego miejsca czynia je wpanialym i niepowtarzalnym. Znow chcialo by sie tu stac i patrzec, patrzec, patrzec.... Robimy zdjecia, budowli na tle wznoszacych sie w gore chmur i z wolna przemieszczamy sie w kierunku wejscia na szczyt Wayna Picchu. Wejcie znajduje sie na wschodniej stronie MP. Tam przed wejsciem okazujemy bilety z numerami i wpisujemy sie w ksiazke wychodzacych. Najpierw schodzimy w dol kotliny pomiedzy MP, a WP, po czym zaczynamy piac sie w gore po sliskich kamiennych stopniach. Niesamowite wrazenie robia na nas przepasci tuz nad ktorymi pnie sie waska nie zabezpieczona sciezka. Pod gore idziemy okolo 1,5 godziny mijajac kilka zasapanych grupek, podobnie jak oni przystajemy co kilkadziesiat metrow dla wyrownania oddechu. Nasza zaprawa w Ekwadorze, Cusco, pisacu itd. nie poszla na darmo. Daria wyprzedza cala grupe, a ja po probie narzucania tempa zostaje przesuniety na jej ogon. Porzadek musi byc.
Po godzinnej wspinaczce docieramy do pierwszych kamiennych zabudowan. Z malego tarasu ogladamy jeszcze bardziej niesamowity widok otaczjacych nas gor z widokiem na MP kilkaset metrow pod nami. Znow biale, pierzaste obloki, zielen, gory i osniezone szczyty. Do wejscia na szczyt droga prowadzi przez waska, niska i podlana woda szczeline skalna. Czesc zwiedzajacych WP tu konczy swoj spacer, jednak my przeciskamy sie przez szczeline i pniemy sie na sam szczyt. Szczyt Wayna Picchu zwienczony jest kilkoma skalnymi blokami na ktore przed nami dociera kilka osob. Szczesliwi i upojeni otaczjacymi nas widokami siadamy na skalach i bez slowa wpatrujemy sie w otaczajace nas widoki. Zdajemy sobie sprawe z tego ze to nie Mont Everest, ale od czegos trzeba zaczac. GPS pokazuje tylko 2700 m npm. . Nasza ekstaze przerywaja chwile pozniej inni docierajacy tu turysci. Robi sie niebezpiecznie tloczno, kilka idiotek chodzac po sobie probuje sie fotografowac stajac na cokolach kamiennych blokow niezdajac sobie sprawy z podejmowanego ryzyka upadku 30 w dol.
Na szcycie zostajemy jeszcze chwile zjadamy sniadanie i schodzimy w dol. zejscie w dol mozliwe jest 2 szlakami, krotkim prowadzacym dokladnie droga wejscia oraz dlugim 2,5 godz. Prowadzacym z powrotem do MP przez Gran Cavar - wielka jaskinie. Po krotkiej naradzie rozdzielamy sie Leszek ze Szczepanem schodza krotsza trasa, ja i Daria dluzsza.
Nasza trasa juz po 10 minutach lagodnego zejscia zmienia swoj chrakter na trudna i niebezpieczna. Do pokonania waskimi kilkunasto centymetrowymi stopniami mamy ok. 30 m uskok, stopnie sa sliskie, waskie, strome i nieregularne. Ich zabezpieczenie stanowi mokra od porannej rosy stalowa lina zakotwiczona do skaly. W tym momencie nachodza mnie watpliwosci, czy wybralismy dobra droge, i czy to, co przechodzimy nie jest tylko namiastka dalszych trudnosci. Schodzac w dol przez 1 godz mamy tylko 2 utrudnienia - drabiny niwelujace kilkunasto metrowe uskoki. Schodzac w dol obserwujemy zmieniajace sie warstwy roslinnosci, wchodzimy duzo ponizej poziomu MP jest duszno i wilgotno na drzewach pojawiaja sie storczyki. Docieramy w koncu do zabudowan w znanym nam juz inkaskim stylu. Rowno ciosane kamienie tarasy, kapliczka z kamiennymi wnekami oraz kamienny tron z widokiem na polozona kilkaset matrow nizej rzeke. Atmosfere uzupelniaja odglosy dzungli i przelatujace stada zielonych papug. Zgodnie stwierdzamy ze nasz trud byl warty tego widoku. Organizujemy dluzszy odpoczynek, robimy zdjecia i ukladamy piramidki z kamieni, po to zeby wrocic tu kiedys w szerszym gronie.
Ruszamy dalej, zgodnie moim przewidywaniem musimy piac sie pod gore. Znowu strome sliskie sciezki, przepascie, drabiny oraz niesamowite widoki. Po 1,5 h marszu wracamy na sciezke prowadzaca z WP do MP. Niestety zaczyna padac deszcz, robi sie coraz bardziej slisko, jestesmy tez coraz bardziej zmeczeni. Do bramy na MP docieramy o 11, podpisujemy liste poswiadczajac tym samym powrot.
Leszek i Szczepan czekaja na nas chroniac sie przed deszczem pod slomianymi dachami.
Krotki spacer po zatloczonym i zlanym deszczem MP i powrot autobusem do miasteczka.
Wspolny i dllugi lunch w oczekiwaniu na powrotny pociag. Wszyscy jestesmy szczesliwi, pogoda byla dla nas laskawa, widoki niezapomniane i utrwalone na zdjeciach. Tym czsem za oknem znow pada deszcz.
W naszych glowach po wyczerpujacym dniu klebia sie mysli i obrazy ktore chcemy jak najdluzej zachowac w pamieci.
Teraz troszke informacji o MP. MP to osada wypoczynkowa zbudowana dla wladcow oraz najwyszsej arystokracji inkaskiej w II pol XV w.. Tutaj tez wypoczywaly mumie inkaskich wladcow, ze swoja swita. Po najezdzie hiszpanskim osrodek zostal zapomniany az do 1909 r. , a dzis jest wpisany jako jeden z 7 cudow swiata.
Niesamiwite jest dla(mnie to ze XV i XVI w. pobici, ograbieni i zniewoleni przez hiszpanow wladcy inkasy zdolali przekazac swoim potomkom skarb warty 0,5 mln dolarow dziennie. Swoja madroscia, oraz konsekwencja,udalo im sie zabezpieczyc nastepne pokolenia. To tak jakby udawalo im sie wysylac przelewy z epoki do epoki. Tu nalezalo by postawic sobie pytanie co my zostawimy nastepnym pokoleniom? W historii ludu cetchua najwspanialszym okresem bylo panowanie inkow, wtedy ludzie nie cierpieli glodu i swoja praca zaspokojali potrzeby swoje i panstwa. W okresach klesk nzywiolowych panstwo dbalo o swoich obywateli redystrybuujaqc zgromadzone dobra. Ten znakomity system uspiony na 400 lat powrocil, i Wladcy dalej prowadza podzial dobr pomiedzy poddanych. Z poczynionych przeze mnie obserwacji wynika, ze swiadomosc bogactwa polagajacego na zachowaniu oderbnej kultury, tradycji, historii oraz przyrody jest spadkiem od ktorego profity beda w stanie dac godne zycie nastepnym pokoleniom. Wracamy pociagiem do Cusco, obserwujac piekno oraz majestat otaczajacej nas przyrody.
Zakwaterowanie w hotelu. Czesc z naszej grupy idzie spac. Czesc czyli L.O. i T.S. Wychodzi na nocny spacer i kolacje.
zmeczeni niemal zasypiajacy nad talerzami postanawiamy wracac. Niestety ni mozemy trafic do hotelu. Padajacy deszcz utrudnia nam jego znalezienie. Zagubieni kluczymy waskimi uliczkami, probujac rozpoznac nasz hotel, ale wszystko na nic. Przez glowe przechodzi nam pomysl wynajecia innego hotelu i powrotu rano. Juz 4 raz jestesmy w miejscu gdzie powinien znajdowac sie nasz hotel, ale ani szyldu, ani swiatel. Patzrac na plac jestesmy przekonani ze jestesmy w dobrym miejscu. Pukamy w spuszczone rolety. Dotarlismy. W tym miejscu musimy zdac sob ie sprawe z tego na jakie ryzyko narazamy sie zwiedzajac ten dziwny kraj. Wyszlismy na kolacje, a hotel zniknal. Gdy bysmy wynajeli inny hotel, trudno bylo by ta dwuznacznosc wytlumaczyc....